Poszedłem na sobotni targ, na rynek koło Północnego Kościoła. Był pogodny dzień .
- Cześć Marek - odezwał się nagle jakiś głos .
- Pablo ! - wykrzyknąłem - skąd się tu wziąłeś ?
- Przywiozłem ciężarowkę szkieł, nie wiesz, kto chce kupić ?
- Jakich szkieł ?
- Głównie kryształy .
- Pogadam z Carlo, on stoi zawsze w soboty koło kościoła .
- No, to cześć.
- Gdzie się tak spieszysz?
- Spać. Były kolejki na granicy, długo stalem .
- Zadzwoń jak wstaniesz .
- Dobra .
Pod kościołem grał na akordeonie mężczyzna z warkoczem. W pewnej odległości od niego formowali półokrąg Peruwiańczycy w tęczowych chustach. Po przeciwległej stronie rynku, na wolnej przestrzeni między straganami, stroił saksofon surinamski jazzman, którego zawsze warto było posłuchać .
Dziewczyna w czarnej sukience ustawiała na koziołkach cymbały, brodaty chłopak obok niej wyjmował skrzypce z futerału: - "Oj, dyna dyna, przepiło się i teraz ni ma ..." - zanucił skocznie .
Rozglądałem się dookoła w poszukiwaniu Carla. Kupiłem kiedyś u niego wisiorek z różowego kwarcu dla Jane . Pogadaliśmy wtedy troche. Teraz chciałem się dowiedzieć, jak idzie biznes, może załatwić sprawę Pabla.
Ptasznik ustawiał klatki z gołębiami i z kanarkami. Dalszy widok zasłaniała szafa z lustrem, w którym odbijała się sterta starych ubrań na sprzedaż, a nad wszystkim górowała ambona, przywieziona zapewne z jakiegos kościoła. Krzesła, zastawy stołowe ustawiane wprost na dywanach rozesłanych na ziemi tworzyły dalsza perspektywe miejsca, które przemierzalem co sobotę, choć nie w poszukiwaniu przedmiotów do nabycia. Lubiłem ludyczną atmosferę tego rynku .
Dostrzegłem Carlo. Właśnie rozkładał rzeczy na straganie i zauważyłem, że się przekwalifikował. Nie miał żadnych kamieni, szlachetnych, ani półszlachetnych. Wyciągał z worków wiklinowe obręcze różnej wielkości, oplecione siatkami z piórkami, kamykami i koralikami. Ucieszył się na moj widok .
- To są łapacze snów . Wiesza się je nad łóżkiem. Indiańskie - objaśnił.
- Sprowadzasz z Ameryki ?
- Nie, sam robię. Sąsiad jest Indianinem, Pokazał mi różne ciekawe rzeczy, mało tu znane .
- Ludzie to kupują ? - zainteresowałem się.
- Różnie - rzekł wymijająco Carlo - zapalisz ?
Zaczał nabijać coś, co wyglądało jak fajka pokoju. Poczułem słodki, korzenny zapach .
- Nie palę, niestety - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
Chciałem się konkretnie dowiedzieć, ile kosztuje wynajęcie straganu na targowisku, ale Carlo jakby odpłynął, zapatrzył się w niebo ponad dachówkami kamienic, zajął czym innym. Nie chciałem mu przeszkadzać. Nie chciałem też odejść.
Po dłuzszej chwili Carlo ocknał się. Wtedy zagadnałem: - są szkła do sprzedania, kolega przywiózł.
- Niech przyniesie, postawi się, zobaczymy, jak idą - kiwnał głową Carlo .
- Powiem mu .
Udalo mi się coś osiągnąć; gdyby Carlo i Pablo się dogadali, może by się dało łapać sny w krysztaly .
Amsterdam , 2006.
Agnieszka Sadlakowska
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Opowiadanie ukazalo sie w Biuletynie Nasza Polonia, w listopadzie 2006 roku.