proza i poezja
 
  Strona startowa
  Kontakt
  Księga gości
  Moim coreczkom - wiersz
  Dotkniecie Rene.Opowiadanie.
  Warszawa - wiersz
  Spotkanie, ktrego nie bylo. Opowiadanie.
  Licznik.
  Studentka. Opowiadanie.
  Sezona na cebulki.Opowiadanie.
  Mozaika. Opowiadanie.
  Ar Terpilovsky. Opowiadanie.
  Szczurze geny. Opowiadanie.
  Emigrant w zyciu po zyciu. Opowiadanie .
  Biznes. Opowiadanie.
  Tyton. Opowiadanie.
  Po polnocy. Opowiadanie.
Biznes. Opowiadanie.



Poszedłem na sobotni targ, na rynek koło Północnego Kościoła. Był pogodny dzień .

 - Cześć Marek - odezwał się nagle jakiś głos .

- Pablo ! - wykrzyknąłem - skąd się tu wziąłeś ?

- Przywiozłem ciężarowkę szkieł, nie wiesz, kto chce kupić ?

- Jakich szkieł ?

- Głównie kryształy .

- Pogadam z Carlo, on stoi zawsze w soboty koło kościoła .

- No, to cześć.

- Gdzie się tak spieszysz?

- Spać. Były kolejki na granicy, długo stalem .

- Zadzwoń jak wstaniesz .

- Dobra .

 

Pod kościołem grał na akordeonie mężczyzna z warkoczem. W pewnej odległości od niego formowali półokrąg Peruwiańczycy w tęczowych chustach. Po przeciwległej stronie rynku, na wolnej przestrzeni między straganami, stroił saksofon surinamski jazzman, którego zawsze warto było posłuchać .

 

Dziewczyna w czarnej sukience ustawiała na koziołkach cymbały, brodaty chłopak obok niej wyjmował skrzypce z futerału: - "Oj, dyna dyna, przepiło się i teraz ni ma ..." - zanucił skocznie .


Rozglądałem się dookoła w poszukiwaniu Carla. Kupiłem kiedyś u niego wisiorek z różowego kwarcu dla Jane . Pogadaliśmy wtedy troche. Teraz chciałem się dowiedzieć, jak idzie biznes, może załatwić sprawę Pabla.


 

Ptasznik ustawiał klatki z gołębiami i z kanarkami. Dalszy widok zasłaniała szafa z lustrem, w którym odbijała się sterta starych ubrań na sprzedaż, a nad wszystkim górowała ambona, przywieziona zapewne z jakiegos kościoła. Krzesła, zastawy stołowe ustawiane wprost na dywanach rozesłanych na ziemi tworzyły dalsza perspektywe miejsca, które przemierzalem co sobotę, choć nie w poszukiwaniu przedmiotów do nabycia. Lubiłem ludyczną atmosferę tego rynku .


Dostrzegłem Carlo. Właśnie rozkładał rzeczy na straganie i zauważyłem, że się przekwalifikował. Nie miał żadnych kamieni, szlachetnych, ani półszlachetnych. Wyciągał z worków wiklinowe obręcze różnej wielkości, oplecione siatkami z piórkami, kamykami i koralikami. Ucieszył się na moj widok .

- To są łapacze snów . Wiesza się je nad łóżkiem. Indiańskie - objaśnił.

- Sprowadzasz z Ameryki ?

- Nie, sam robię. Sąsiad jest Indianinem, Pokazał mi różne ciekawe rzeczy, mało tu znane .

- Ludzie to kupują ? - zainteresowałem się.

- Różnie - rzekł wymijająco Carlo - zapalisz ?

Zaczał nabijać coś, co wyglądało jak fajka pokoju. Poczułem słodki, korzenny zapach .

- Nie palę, niestety - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

Chciałem się konkretnie dowiedzieć, ile kosztuje wynajęcie straganu na targowisku, ale Carlo jakby odpłynął, zapatrzył się w niebo ponad dachówkami kamienic, zajął czym innym. Nie chciałem mu przeszkadzać. Nie chciałem też odejść.


Po dłuzszej chwili Carlo ocknał się. Wtedy zagadnałem: - są szkła do sprzedania, kolega przywiózł.

- Niech przyniesie, postawi się, zobaczymy, jak idą - kiwnał głową Carlo .

- Powiem mu .

 

Udalo mi się coś osiągnąć; gdyby Carlo i Pablo się dogadali, może by się dało łapać sny w krysztaly .

 

 

Amsterdam , 2006.

 

Agnieszka Sadlakowska
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Opowiadanie ukazalo sie w Biuletynie Nasza Polonia, w listopadzie 2006 roku.

 
   
Dzisiaj stronę odwiedziło już 12945 odwiedzającytutaj!
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja